Witam ponownie w kolejnym rozdziale. Ten niestety jest króciutki, jednakże IV będzie dłuższy (Mam nadzieję.)
Miłego czytania. (:
<><><><><>
*Hawke*
W jednej
chwili zobaczyłam nikły błysk, w drugiej zaś poczułam swąd
palonych włosów.
- Cholera
jasna! Stokrotko! - darł się Varrik, któremu bujne owłosienie na
klatce piersiowej stanęło w ogniu. Po krótkiej chwili rzucił się
na piach, aby ugasić ,,pożar".
Wściekła
Merill, nie przejmując się losem poszkodowanego, wymierzyła już
dłoń w stronę pozostałej dwójki. Stwierdziłam, że chyba
spalenie żywcem nie jest odpowiednie.
- Merill,
rozumiem twoją wściekłość. - starałam się ją uspokoić. -
Jednak uświadom sobie, że spalenie ich to nie jest... odpowiednią
forma kary. - spojrzałam w stronę podglądaczy piorunującym
wzrokiem. - Co nie oznacza, że nie zawinili.
- Kobieto, a
ja to jakiś pieprzony wyjątek?! - wzburzony krasnolud otrzepywał
się z piachu i błota.
- Ty się
nawet nie odzywaj! - czerwona ze złości Avelina pogroziła mu
ostrzegawczo palcem.
- Bez
dowodów... - nie dane było mu skończyć – rozległ się donośny
huk, który zatrzęsł ziemią. Przestraszona zaczęłam się
rozglądać, aby wybadać źródło owego hałasu. Natrafiłam na
Fenrisa dzierżącego miecz i grupkę ludzi stojących za dosyć
sporą wyrwą w ziemi. W dłoniach trzymali kostury jarzące się
czerwonymi kropelkami krwi, a na ich twarzach wymalowana była duma
i poczucie wyższości. Podziękowałam sobie w duchu za zabranie
sztyletów. Stanęłam obok wściekłego elfa w pozycji bojowej,
ignorując fakt, że jestem ubrana w strój kąpielowy.
- Poddaj się
niewolniku, a twoim... przyjaciołom nie stanie się krzywda –
rzekł mag stojący na czele. - Odprowadzimy cię do twojego pana,
czyli tam, gdzie znajdują się takie szumowiny jak ty.
- Fenris to
wolny – podkreśliłam to słowo – mężczyzna! - po moich
słowach wydawało mi się, iż w oczach elfa mignęło coś na
podobieństwo... zaskoczenia, wdzięczności?
- Więc
jesteś jego panią, hę? - jawnie ze mnie kpił. - Ile chcesz
suwerenów: 100, 1000?
- Może ona
woli zapłatę w naturze! - zawołał inny mag, śmiejąc się i z
pożądaniem lustrując moje ciało. Zaczęło we mnie wrzeć ze
wściekłości. Nie zdążyłam zaatakować, gdyż w kilku susach
Fenris był już po drugiej stronie i wykorzystując
zdezorientowanie wrogów rozpruł maga stojącego najbliżej z
groźnym okrzykiem. Rzuciłam się ponad klifem, aby mu pomóc. To
samo zrobiła reszta.
<><><><><>
Czas
dłużył się niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia, ile trwała
walka – parę sekund, a może godzin? Mimo sprawnego eliminowania
przeciwników mieliśmy spore kłopoty: bełtów i strzał zaczęło
brakować, ja opadałam już z sił i zostałam poważnie zraniona w
łydkę, Merill wyczerpała się z many. Izabela i Avelina
nieprzytomne leżały gdzieś na skraju pola bitwy... a wrogich magów
krwi i demonów ciągle przybywało.
Nawet
Fenris zaczął słabnąć, pomimo wspomagania się lyrium wtopionym
w skórę. Jego ruchy nie były tak płynne i szybkie, miecz
widocznie mu ciążył, a na czole wystąpiły krople potu.
Dalijka
drobnymi zaklęciami nie wymagającymi dużo wysiłku starała się
asystować mnie w drodze do Sebastiana. Miał on nieciekawą
sytuację, gdyż po tym jak nie została mu ani jedna strzała
został otoczony przez kilku przeciwników. Wkoło każdego z nich
unosiła się rubinowa powłoka.
Częściowo
ukrywając się w cieniu dotruchtałam do pierwszego napastnika i
niezgrabnym ruchem, przebijając tarczę, rozprułam szyję. Kątem
oka zarejestrowałam nadlatujący niebieski promień, więc
wykonałam unik w bok i krzyknęłam z bólu, zapominając, że nie
powinnam przenosić ciężaru ciała na zranioną nogę. Wtedy
zakonnik odwrócił się zaalarmowany i, widząc skąd dochodzi
głos, chciał mi pomóc. Magowie jednak... zaczęli się cofać.
Wstając
łudziłam się, że oni się poddają, że po prostu nie mają już
many... W tym samym momencie moje złudzenia rozwiał potężny cios
i fakt, że dryfowałam w powietrzu unoszona przez nieznaną siłę,
a w ustach czułam nieprzyjemny posmak krwi. Uniosłam nieprzytomny
wzrok na źródło tego zjawiska i zobaczyłam jakby... zlepek
kilkunastu ciał jarzący się dziwnym, czerwonym promieniem. Stwór
skinieniem łba zmiótł Sebastiana podmuchem powietrza, ciągle
wlepiając swoje puste oczodoły w moją osobę. Nie miałam siły
na jakikolwiek ruch.
Obok mnie
zaczęła wirować czerwona tarcza, niemalże odcinając mi widok na
pole bitwy. Widziałam, jak walka ustaje i obie strony wpatrują się
zdumione na poczynania plugawca. Fenris coś krzyczał, przynajmniej
to wywnioskowałam z ruchu jego warg i gestykulacji. Nic nie
słyszałam, w uszach wrzała mi krew. Nasze spojrzenia na moment
się spotkały – moje błękitne oczy z jego nieskazitelnymi
zielonymi tęczówkami. Przerażenie było niemal namacalne, a oczy
podobno są odzwierciedleniem nas samych.
Nie dane
było mi już nic zrobić, dodać mu otuchy w jakikolwiek
sposób. Wszystko przysłoniła czerwień.